Poezja Zbigniewa Herberta, jak rzadko która, wywołuje pojęcie ethosu. Każdy, kto czytał Raport z oblężonego Miasta albo Potęgę smaku, wie, że w utworach tych mieści się o wiele więcej niż zwykliśmy oczekiwać od przeżycia estetycznego, a więc od czegoś, co niesie ze sobą przyjemność i odprężenie, co koi harmonią, cieszy wdziękiem, pobudza wyobraźnię i ogólnie rzecz biorąc - pozwala poczuć się lepiej. Czytając Herberta odkrywamy często rezonującą w nas strunę zapomnianych lub zaniedbanych p o w i n n o ś c i. Słowa złożone przez poetę nie wpływają wcale kojąco na nasze samopoczucie. Reflektujemy przeżywanie piękna, lecz także skierowane do nas specyficzne wezwanie. Wywołuje to niepokój, jak zawsze, gdy mamy uczynić coś, czego dawno nie robiliśmy. Czytamy te strofy niepewni, czy jesteśmy w stanie sprostać stawianym w nich wymaganiom, a zarazem coraz pełniejsi przekonania, że musimy stanąć wobec nich twarzą w twarz. Może dlatego Andrzej Franaszek nazywa Herberta "poetą metafizycznego niepokoju".
Tkwiąca w nas niezmiennie potrzeba piękna odzywa się szczególnie głośno wtedy, gdy - przez kontrast - dostrzegamy wokół raczej przykłady brzydoty, nieforemności i nieładu. Tak jak teraz właśnie, gdy dziesięcioletnie przeistaczanie się kraju - gospodarcze, polityczne, kulturalne i obyczajowe - sprawiło, iż dany nam jest wszechobecny amalgamat wartości i antywartości, schludności i brudu, stałości i ruiny. Ulice, na których przepych świeżo odnowionych kamienic sąsiaduje z prowizorką bieda-sklepików stłoczonych w brudnych, pełnych wykrotów i śmieci podwórkach. Ubrania ludzi wypełniających ulice, sklepy i biura, ujednolicone w stylu i gatunku, odstręczają od patrzenia na odziane w nie postacie. Telewizja na stu kanałach atakuje nasze umysły syntetyczną szpetotą szmiry i powierzchowności. Po czasach aktów "pięknej odwagi" i altruizmu nadeszła epoka, w której - jak mówił sam Herbert - "wybuchła epidemia instynktu samozachowawczego". Zalewa nas brzydota mowy, jaką ludzie komunikują się między sobą. Zdradza ona interesowność, zawiść, agresję albo bezmyślną obojętność będące częstym motywem dialogów. Odnosi się to zwłaszcza do języka polityków, a także przeważającej części dziennikarzy i publicystów politycznych. Czytając teksty, w których prosta teza propagandowa podana zostaje w otoczce nic nie znaczących lub samo się znoszących wyrażeń oraz karykaturalnej gramatyki, lub słuchając ich, czujemy intuicyjnie, że za brzydotą języka ukrywają się brzydkie intencje lub czyny.
Pliki do pobrania:
» 52_Spis.tresci.doc » 52_Edytorial.doc » 52_Contents.doc » 52_Summary.doc
|